Wiele jest książek, na podstawie których nakręcono potem filmy. Wiele z nich okazuje się być w ocenie większości lepszymi od swoich ekranizacji. Czy z "Gwiazd naszych wina" tak się stało? Nie dla mnie. Nie tym razem.
Po moim lipcowym odcinku inspiracji i gadżetów dostałam mnóstwo komentarzy, że powinnam się wstrzymać z wyrażaniem opinii skoro nie przeczytałam książki od deski do deski. Nie sposób nie przyznać Wam racji, przynajmniej do pewnego stopnia. Dlatego postanowiłam nawiązać jeszcze raz do tego tematu, kiedy już zapoznam się z całą historią Hazel i Gusa.
Wspominałam o tym, że oprócz książki chcę też zapoznać się z jej ekranizacją. Z jednej strony miałam opinie, że książka jest milion razy lepsza. Z drugiej strony słyszałam, że film to wyciskacz łez i nawet najwięksi twardziele wymiękają.
Książkę skończyłam czytać w sobotę rano. Utwierdziłam się w przekonaniu, że jest to urocza wzruszająca i nie najłatwiejsza historia, ale wciąż brakuje w niej czegoś, co chwyciłoby mnie za serce i wytarmosiło wnętrzności.
Wzięłam się za film. Początek był umiarkowany. Znałam historię, więc bardziej z ciekawością wyszukiwałam różnic miedzy książka i scenariuszem niż skupiałam się na historii. Nawet moment pocałunku, który wielu uważa za kulminacyjny nie poruszył mnie tak bardzo. Dopiero końcówka filmu to było to. Tak iskra, na która czekałam i o której tyle osób mówiła. Iskra do tego, żebym zaryczała się jak bóbr. To, jak przedstawiona jest walka Gusa z samym sobą, a potem pogodzenie się z tym, co go czeka. Cierpienie Hazel i jej katharsis na końcu. Po raz pierwszy w życiu film wywarł na mnie dużo większe wrażenie niż książka i w sumie nawet sama jestem tym zdziwiona, bo podejrzewam, że będę w mniejszości. Nie żałuje jednak, że zaczęłam od książki. Może bez niej, film aż tak by mnie nie poruszył? Co myślicie?:)
Według mnie w tym przypadku i książka i film są niezłe. Niezłe, ale książka nadal lepsza.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam książkę, która jest genialna, i nie wiem czemu jakoś nie mogę się zabrać za ten film. Może czekam na dobry moment, w którym będę sama w domu i swobodnie będę mogła się wypłakać :D
OdpowiedzUsuńja oglądałam film,ale chce wziąć się za czytanie książki ;)
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem książka jest lepsza, ale zarówno książka, jak i film nie wywarły na mnie dużego wrażenia.
OdpowiedzUsuńNie zgodzę się, dla mnie książka jest znacznie, znaacznie lepsza niż film. Szczególnie, że historia nowotworu w rodzinie jest mi bliska, więc ja połowę książki przepłakałam, połowę się śmiałam. Film absolutnie nie wywołał u mnie żadnej z tych emocji, jedynie lekko się wzruszyłam, to wszystko.
OdpowiedzUsuńKsiążkę pochłonęłam w jeden dzień, niestety film mnie troszkę męczył ;)
Czytałam i oglądałam już tą książkę i była genialna! <3 Film również świetnie ukazany :)
OdpowiedzUsuńNo i jeszcze muszę dodać że pochłonęłam ją w jeden wieczór i do 3 nad ranem, ale calutką przeczytałam :D A nigdy mi się to jeszcze nie zdarzyło!
OdpowiedzUsuńW końcu ktoś! Film też podobał mi się bardziej, niż książka. Z tym, że ja najpierw obejrzałam film. Potem kupiłam książkę i była ok, ale przypominała mi zwykłą książkę dla nastolatek, która próbuje być głęboka, lecz jak dla mnie nie do końca takowa jest. Z kolei film mnie zmiażdżył, zresztą nie tylko mnie :) Momentami płakałam ze śmiechu, innym razem ze wzruszenia, ale po filmie długo, dłuuugo o nim myślałam, a to według mnie jest oznaką udanego filmu. Poza tym pierwszy raz widziałam, żeby na jakimś filmie mój facet się wzruszył, więc... ;)
OdpowiedzUsuńNiestety nie znam ani książki ani filmu, a znając mnie też bym ryczała jak bóbr, choć ja ryczę niemal na każdym filmie ;)
OdpowiedzUsuńCzytałam tą książkę i odniosłam takie same wrażenia jak Ty brakuje w niej czegoś, co chwyciłoby mnie za serce i wytarmosiło wnętrzności.", filmu jeszcze nie oglądałam, mam zamiar zrobić to jutro, mam nadzieję, że u mnie również stanie się on wyciskaczem łez. ; )
OdpowiedzUsuń