wtorek, 30 października 2012

Opowieść o byciu zmarketingowanym, łamaniu zasad i miłej niespodziance



Dałam się zmarketingować. Przyznaje bez bicia. Myślę, jednak, że czasem trzeba wydać bez sensu parę groszy tylko po to, żeby poprawić sobie humor.

nnn

Po przeczytaniu na FaceBooku, że w końcu można kupić zimowe zapachy świec w Bath&Body Works długo się nie zastanawiałam, gdzie udam się w drodze do domu. Stwierdziłam, że skoro trwa promocja i duże świece są o 20 zł tańsze , zaryzykuję. 

nnn3

Wiem, że narzekałam iż ich świece słabo pachną, ale „chuć” na wypróbowanie sezonowego zapachu była silniejsza. Wybrałam zapach Cinnamon Nut Bread i wbrew pozorom jest to jeden z dwóch zapachów, które z tej sezonowej kolekcji mi się spodobały.

nnn2

Drugim zapachem jest Marshmallow Fireplace i jego nabyłam pod postacią olejku do kominka. Czekam na swój nowy kominek (jak dotrze to na pewno Wam go tutaj pokażę:) i twedy zapach pójdzie w ruch.

Po dłuuugiej drodze do domu czekała na mnie miła niespodzianka. Prezent od Agnieszki, którą poznałam dzięki YT i której czasem pomagam robić zakupy. Aga mieszka w UK i właśnie kilka dobroci z Wysp mi wysłała.

nnn4
nnn5
nnn7

Mój ukochany krem do rąk z Soap&Glory, masełko z Nip&Fab, miniatura tuszu z Lancome, płyn dwufazowy z Helenki itp. Itd. Mnóóóóóóóstwo próbek. Jednym słowem same dobroci.

nnn6

A na widok tego zapiszczałam – Liz Erle Hot Cloth Cleanser i muślinowa szmatka? Ja chyba śnieeee!:D Już się nie mogę doczekać testowania.

Na koniec Oleśka łamiąca swoje przekonania. Odkąd tylko buty typu EMU stały się popularne powtarzałam, że nigdy ich nie kupie, bo to takie bezkształtne bambosze. W tym roku jednak zima zaskoczyła Oleśkę i jako, że nic w sklepach obuwniczych w normalnej cenie mi się nie podoba, postanowiłam kupić coś na przetrzymanie. Padło na „bamboszki” które zamówiłam na Allegro za zawrotną kwotę 30 zł (już z przesyłką) i mam zamiar dzielnie w nich śmigać aż do stycznia.

nnn9
nnn8

W końcu nigdy nie mów nigdy!

poniedziałek, 29 października 2012

Lakierowe duety - ESSIE Watermelon + OPI Mad As Hatter



Ta notką rozpoczynam cykl  tematyki duetów paznokciowych.  Nie wiem jak długo w nim wytrwam, ale na razie kilka pomysłów mam;)



Pierwsza propozycja jest z jednej strony jesienno-świąteczno-karnawałowa, a z drugiej ma w sobie odrobinę tęsknoty za latem, które minęło.

opi i essie4

Skrócone pazurki maznęłam jedną warstwą mojego absolutnego lakierowego faworyta i odkrycia ostatniego miesiąca czyli Watermelon z Essie. Jestem tak bardzo zachwycona jego kolorem, konsystencją, pigmentacja i trwałością, że wystąpi on jako jeden z moich ulubieńców października.

 opi i essie6

Po namyśle postanowiłam go odpicować cudakiem, który był na mojej „chciejoliscie” już jakiś czas (pojawił się tam odkąd naoglądałam się jego swatchy na blogu Paramore:) czyli OPI Mad As Hatter. Był prawie nie do zdobycia jako, że pochodzi z kolekcji limitowanej Alice In Wonderland. Jednak dzięki czujnym oczom Sabbathy upolowałam go na Allegro za jeszcze w miarę rozsądną kwotę.

opi i essie5

Razem prezentują się moim zdaniem idealnie. Multikolorowy brokat z OPI przyciemna żywego arbuza z Essie i nadaje mu bardziej jesienno-zimowy charakter.

opi i essie 
opi i essie2
opi i essie3

Szkoda, że takie połączenie mogłam nosić tylko przez 2 dni:(

niedziela, 28 października 2012

Nocna pielęgnacja - Kosmetyki DLA; Dar Piękna krem na noc z naparu z jarzębiny


Dawno ,dawno temu w ogóle nie używałam kremów na noc. Dawno, dawno temu w ogóle mało, co używałam:) Teraz bez nałożenia jakiegokolwiek nawilżającego kosmetyku na twarz, nie wyobrażam sobie mojej wieczornej pielęgnacji.



Jednym z prezentów na czerwcowym spotkaniu blogerek były kosmetyki DLA. Mnie trafił się Dar Piękna krem na noc z naparu z jarzębiny. Jak to napisał producent „Pobudza to, co z wiekiem się rozleniwia” – hasło chwytliwe, nie powiem. Mały lifting przydałby mi się tu i ówdzie, więc kiedy przyszła krem odczekał już swoje w kolejce i przyszła na niego pora, ochoczo zaczęłam go używać. To było sporo ponad miesiąc temu.

dla

Pierwsze, co rzuca się w oczy to opakowanie. Kartonik skrywa w sobie zgrabną białą buteleczkę o pojemności 30 ml zaopatrzoną w pompkę. W zasadzie jest to jedno z tych lepszych opakowań – air less. Najbardziej higieniczne i pozwalające zużyć produkt do ostatniej kropelki. Jedyne co mnie w nich zawsze wkurzało to, że nie we wszystkich widać na jakim poziomie zużycia jest tłoczek. W przypadku tego kremu wystarczy spojrzeć pod światło żarówki i ładnie wszystko widać.

dla2

Kolejną cecha, która bije po nozdrzach od razu jest zapach. Bardzo specyficzny. W sumie nie wiem nawet jak go opisać. Przypomina mi trochę białe kleje, których w dzieciństwie używałam na lekcjach plastyki. Nie mogę powiedzieć, że śmierdzi, ale na pewno produkt ten nie należy do grupy kosmetyków perfumowanych, które mają zapewnić nam głębokie doznania zapachowe.

dla3

Konsystencja jest w sam raz. Ani bardzo tłusta (co niektóre kremy na noc mają w zwyczaju), ani bardzo lekka. Wydaje mi się, że nadawałby się pod makijaż, ale przyznam bez bicia, że tak nie próbowałam go używać. Stawiam tę jakże śmiałą tezę jedynie na bazie jego konsystencji. Wchłania się momentalnie, dzięki czemu jeśli od razu po wyjściu łazienki ładuje się do łóżka, nie kończę z oblepioną kremem poduszką.

dla4

Jeśli chodzi o najważniejsze czyli działanie to… mam mieszane uczucia. Z jednej strony krem fajnie się wchłania, nie zrobił mi krzywdy w postaci uczulenia, wysypu pryszczy, czy innych nieprzyjemności. Z drugiej jednak przyzwyczajona jestem chyba to bardziej treściwych i gęstszych kremów na noc (pomimo tej oblepionej poduszki;) Moja skóra szczególnie w sezonie jesienno-zimowym po użyciu kremu zachowuje się jak gąbka – wciągnie każdą ilość. Ten krem czasem miałam ochotę nakładać kilka razy, bo nie czułam, ze go użyłam. Podejrzewam natomiast, że byłby dla mnie idealny w samym środku lata, kiedy jest gorąco i wszystkie ciężkie i lepiące się kosmetyki odpadają. Chyba po prostu za długo czekał na swoją kolej.

Cena to 22 zł/30ml

Jeśli jeszcze nie słyszałyście o kosmetykach DLA to zachęcam do odwiedzenia ich strony internetowej. Można tam dowiedzieć się więcej o trzech seriach kosmetyków które oferują, a nawet nabyć co nieco drogą kupna. 

wtorek, 23 października 2012

Wiśta-Wio! - - > Błyszczyk Benefit w odcieniu Dallas


Całuśnie po raz kolejny i znów błyszczykowo. Benefit jest marka która kojarzyła mi się raczej z produktami do twarzy. Ich bronzery i róże są wręcz kultowe. O HighBeam nie wspominając. Firma poszła jednak o krok dalej i do swoich kultowych róży i bronzerów postanowiła stworzyć pary w postaci błyszczyków.



Ja swój egzemplarz w odcieniu Dallas dostałam na lipcowym Łorsoł Jutub Miting i bardzo się cieszę, bo niespodziewanie polubiliśmy się z tym panem;)

IMG_5506

Produkt zapakowany jest z miękką tubkę o solidnej (jak dla mnie) pojemności 15 ml. Natomiast sama tubka dodatkowo znajduje się w uroczym benefisowym  kartoniku. Wadą opakowania tego produktu jest zdecydowanie forma aplikacji – dziubek z dziurką. O ile w przypadku transparentnych produktów w ogóle mi to nie przeszkadza, o tyle jeśli chodzi o ten konkretny błyszczyk jest to zdecydowanie niewygodne.



IMG_5507

Kolor opisywany jest przez samego producenta jako „Dusty Rose”. Z całym szacunkiem, ale może ja mam coś z wzrokiem skoro żadnego „rose” tutaj nie widzę. Dla mnie to ciemny beż wpadający nawet w brąz o ciepłym odcieniu. Dallas zaskoczył mnie pigmentacją, bo jak na błyszczyk jest ona stosunkowo wysoka. Błyszczy się też na przyzwoitym poziomie, ale nie daje po oczach. Zdecydowanie urzekł mnie fakt, że kolor można stopniować w zależności od potrzeb. Czyni to go produktem dość uniwersalnym do stosowania zarówno na dzień jak i do wieczorowych makijaży. Trwałość jest moim zdaniem zadowalająca, ale nie wybija się jakoś znacząco poza przeciętność. Jakiegoś wyraźnego zapachu nie odnotowałam;)


IMG_5508
11 warstwa
Jedna warstwa;)
1 warstwa
Dwie warstwy;)

Jedyne na co można by ponarzekać to cena. W Sephorze kosztuje on ok. 75 zł. Biorąc pod uwagę jednak jego pojemność i ogólną ocenę, myślę że jak najbardziej jest tych pieniędzy wart.


TheOleskaaa approves!:)

niedziela, 21 października 2012

Królowa imprezy - recenzja kremu do rąk Oriflame Coctails & the City Party Queen


Kremy do rąk to moja mała obsesja. Zawsze mam ich dużo, rozlokowane są w różnych miejscach a i tak nie ma szans, żeby jakikolwiek się zmarnował.

Dzisiejszego bohatera mam z współpracy z OriPolska.pl i z tego co się zorientowałam to z serii Coctails & the City Party Queen były jeszcze perfumy. Zostało mi bardzo niewiele produktu w opakowaniu, więc stwierdziłam, że to najwyższa pora napisać o nim kilka słów.

coctail

Opakowanie to klasyczna tubka po pojemności 75ml, która niestety jak dla mnie ma jedna znaczącą wadę – zamykanie. Wolę kiedy tego typu kosmetyki zamykane są na zatrzask, a w tym wypadku mamy do czynienia ze zwykłą zakrętką , która dla mnie nie jest zbyt poręczna. Nie mogę jednak pominąć plusów tego opakowania jakim zdecydowanie jest miękkość materiału, którego wykonana jest tubka. Przy zupełnie twardym opakowaniu wydobycie kosmetyku mogłoby z czasem stanowić coraz większy problem.

coctail2

To prowadzi nas do kolejnego punktu, jakim jest konsystencja. Ciężko jest ją opisać, ale najtrafniej chyba będzie jeśli określę jako coś pomiędzy gęstą i treściwą, a całkiem lekką. Do używania w domowym zaciszu jest idealna, jednak wchłania się trochę za długo, aby używanie jej w miejscach publicznych mogło być dla mnie komfortowe.

coctail3
coctail4

Jako, że tak jak wcześniej wspomniałam, krem pochodzi z linii związanej z zapachem perfum , to i jego zapach jest dość charakterystyczny. Trochę słodkawy i ciężki. Oparty zarówno na cytrynie, białych winogronach i wanilii jak i na nutce pieprzu. Nie zachwyca mnie, ale też nie odpycha. Ot przeciętniak.

Jeśli chodzi o działanie kosmetyku to jest ono dla mnie zdecydowanie zadowalające. Nie pomoże na pewno na mocno przesuszone dłonie, ale jest  dla świetną doraźną pomocą. Idealnie sprawdzi się u osób, które nie mają wielkich problemów z suchą skórą. Trzymam go przy łóżku.

Regularna cena kosmetyku to 12 zł, ale w promocji można kupić go już za ok. 7 zł

niedziela, 14 października 2012

Trzy razy po dwa razy, trzy razy raz po raz... Zakupy


Weekendy po wypłacie charakteryzują się dużym rozluźnieniem w portfelu. Tak jakby zamek w nim sam się rozsuwał i uwalniał karty płatnicze lub gotówkę. Tym razem mój czarny towarzysz z wko skóry rozsunął się trzy razy, ale za to skutecznie.

Pierwszy w raz w Douglasie. W tym tygodniu dużo czytałam o promocji na lakiery Essie.  Podobno nie dość, że sprzedawali je po 24,90 zeta za sztukę to jeszcze drugi miał być za 50%. Na te ostatnią chyba się nie załapałam, ale cena i tak wydała mi się atrakcyjna więc bez większych wyrzutów sumienia capnęłam dwa kolory, które mrugały do mnie porozumiewawczo. Iście nie-jesienne, ale co mi tam : Watermelon i Turquoise & Caicos.

zakupy3

Watermelon od razu wylądował moich paznokciach. Odcień tego cudaka opisałabym jako mocny nasycony róż będący w zasadzie na pograniczu bycia malinową czerwienią. Pięknie kremowy i idealnie kryjący już przy jednej umiejętnie nałożonej warstwie (ale ja mam dwie aby tradycji stało się za dość:) Bardzo mi odpowiadają te nowe szerokie pędzelki w Essiakach, poprzednimi się można było zamachać na śmierć.

zakupy4
zakupy5
zakupy6

Drugi raz wielkie otwarcie portfela odbyło się w Reserved. Te sweterki z kieszonkami juzom dawna za mną chodziły. Dzisiaj jeden skutecznie się przyczepił i prosił „zaopiekuj się mną”. No to wzięłam go za rękaw skoro tak ładnie prosił i jeszcze wzięłam mu koleżankę z przeceny do towarzystwa, bo reklamowała się, że jest GORGEOUS!

zakupy2

Trzecie i ostatnie otwarcie miało miejsce w Empiku.  Na poziomie +1 w GalMoku Pani rozdawała zniżkę na -20%, więc pomyślałam : A wejdę na chwilę, zobaczę, co mają.” I tak wyszłam lżejsza o niecałe 100 zł ale za to bogatsza o 3 książki, które naprawdę chciałam mieć i kalendarz na przyszły rok. Dzięki zniżce jedna z tych rzeczy wyszła mi za darmo;)

zakupy

Kocham ten stan tuż po wypłacie. Szkoda, że trwa tak krótko…

czwartek, 11 października 2012

Marokański sen od Joko - Marrakech Dream J262 For Brunette


Ten produkt w mojej kolekcji znajduje się już jakiś czas. Zdążył stać się dość kultowym i popularnym w kosmetycznej blogosferze. Nie zamierzam się ani wyłamywać ani zaskakiwać odmiennym zdaniem na temat tego kosmetyku. I już na samym początku –powiem Wam w „sekrecie” : Lubię to!;)

joko

Bronzer Joko w odcieniu J262 for Brunette pochodzi z kolekcji Marrakech Dream do ogromny produkt, którego głównym przeznaczeniem jest konkurowanie twarzy – a jakże! Charakteryzuje się interesującym składem – powtarzając za producentem: 

Zawiera bogaty w witaminę E olej arganowy, zwany złotem Maroka, który ujędrnia skórę oraz ma właściwości regeneracyjne i ochronne, (…) dodatkowo został wzbogacony nawilżającym olejem kokosowym i lanoliną, dzięki czemu wygładza oraz zmiękcza naskórek


joko3

Opakowanie o pojemności 20 (!) g niestety nie może poszczycić się wyjątkową jakością. Na dzień dobry , trafił mi się kosmetyk z ułamanym „dinksem” do otwierania. Mogłabym to spisać na karby tego jak poczta traktuje przesyłki, lub swojego pecha, ale nie zrobię tego, bo jestem świadoma, że nie tylko mojemu egzemplarzowi trafiło się takie nieszczęście. Zresztą nie ostatnie – pewnego razu zabrałam go na wyjazd i wrzuciłam kosmetyki razem z niedokręconym micelem. Po spotkaniu tych dwóch panów Joko troszkę się dostało po tylnej naklejce, ale dalej wszystko jest czytelne.

joko2

Od razu w oko wpada nam przepiękny wytłoczony wzór. Najlepsze jest w nim to, że pod wpływem używania prawie nie znika. Czego się jednak spodziewać skoro produkt wydaje się niekończącą się historią.

joko5
joko4

Kolor – w końcu coś w 100% matowego! Nie uświadczyłam ani grama drobinek, satyny a tym bardziej perły wykończeniu tego kosmetyku, co ogromnie mnie cieszy. Nie dlatego, że nie lubię świecidełek, ale dlatego, że są dostępne na każdym kroku i ja też mam ich pełno. Mat to jest coś czego potrzebowałam! Pigmentacja jest bezbłędna, dlatego lepiej uzbroić się w lekką rączkę do nakładania tego cuda. Jeśli jednak nałoży się Wam za dużo – to nie tragedia! Na szczęście rozciera się bez problemów. Nie wiem czy faktycznie zmiękcza i wygładza mi naskórek, nawet tego od niego nie wymagam. Wiem natomiast, że trzyma się świetnie i na pewno nie schodzi plamami.

joko6

Cena: ok. 30 zł

niedziela, 7 października 2012

Winny, czy niewinny? MAC Vintige Vamp


Są takie kolory, które sprawiają, że dłonie wyglądają elegancko i bardzo dystyngowanie. MAC włączając ten właśnie odcień do kolekcji Marylin Monroe, zrobił jedną z lepszych rzeczy.

mac3

Vintige Vamp (który ja posiadam co prawda w klasycznej odsłonie opakowania, a nie tej sygnowanej twarzą Marylin) to kremowy odcień, który najtrafniej można opisać jako ciemne, głębokie czerwone wino. Konsystencja jest odpowiednia, pędzelek stosunkowo wygodny a do krycia potrzebujemy tylko dwóch warstw. Brzmi jak ideał, prawda?

mac
mac
mac2

Niestety pomimo iż bardzo bym chciała, lakier idealny nie jest.  Nie wiem czy moje paznokcie są zbyt plebejskie… Ten lakier nie chce się ich w ogóle trzymać! Po 24h miałam odpryski co najmniej na połowie z nich pomimo użycia top coatu i bazy. Po lakierze za ponad 60 zł chyba można oczekiwać czegoś więcej.

środa, 3 października 2012

Mineralnie w świetle świec


Nie jestem wielkim mineralnym freakiem, szczególnie jeśli chodzi o podkłady, które na mojej suchej cerze nie zachowują się zbyt fajnie. Dlaczego ? Większość ( żeby nie powiedzieć wszystkie) kosmetyków z tej grupy występuję w formie nawet nie tyle suchej co po prostu sypkiej. Kosmetyki bardziej kolorowe czyli cienie i róże to już inna bajka, więc dzisiaj na tapecie będzie mineralny cień.

rhea

Produkt sygnowany jest nieznaną mi wcześniej marką Rhea. Informacja umieszczona na odwrocie opakowania sugeruje iż firma jest polska, ale zgodnie z tym, co znalazłam na Wizażu, marka jest do naszego kraju jedynie sprowadzana z USA.

rhea3
rhea2

Opakowanie: określiłabym jako w miarę standardowe dla tego typu kosmetyków. Duży plus na pewno za sitko, o którym nie wszyscy producenci pigmentów i cieni w formie sypkiej pamiętają. Dodatkowo nowy cień ma owe sitko zabezpieczone naklejką, co też moim zdaniem można zaliczyć jako zaletę (pomimo iż to przecież oczywista oczywistość). Mam jedynie wątpliwość co do jakości  plastiku z którego słoiczek jest wykonany.

rhea4
rhea6
rhea7
rhea8


Kolor jaki mam to Candlelight – odbiega on jednak trochę od tego, czego się po nim spodziewałam. Na zdjęciach w Internecie wydawał się co prawda opalizujący, ale bardziej biały. Tutaj efekt opalizowania jest tak duży, ze po nałożeniu na powiekę cień w zasadzie staje się żółtym złotem. Nie jest brzydki – ładnie komponuje się z C’mon Cameleon z Catrice i często go tak używałam, ale oczekiwałam od koloru czegoś innego. Dodatkowo niestety strasznie się sypie (co widać na zdjęciach ---> moje rzęsy) niezależnie od tego czy nakładam go na sucho, czy na mokro. A może to tylko ja jestem taką niemotą?

rhea9
rhea5


Gama kolorystyczna tych cieni jest dość bogata, z tego co sprawdzałam na stronie sklepu, z którego możecie je zamówić - KLIK. Fajne jest również to, że są w niej nie tylko błyszczące odcienie, ale także sporo matowych. Ja swój dostałam od portalu Uroda i Zdrowie więc miałam troszkę bardziej ograniczony wybór.



Trwałości nie oceniam, bo zawsze używam bazy, więc na niej cień trzymał się jak należy.

Cena to 18 zł za 1 gram produktu
O mnie

© TheOleskaaa Dostosowanie szablonu: one little smile